Otwarte granice (Mk 7, 31-37)
Pamiętam, jak Polska stała się jedną ze stron układu z Schengen i mogliśmy schować paszporty głęboko do szuflad. To było naprawdę coś – zamiast stać po kilka godzin w kolejce do przejazdu albo stawiać małe kroki, żeby celnik na szlaku nie usłyszał stuku butelek w plecaku, po prostu robiło się krok i już się wychodziło albo wracało do Polski. Opowieść o uzdrowieniu głuchoniemego w rejonie Dekapolu opowiada o podobnym wydarzeniu, jednak w skali indywidualnej – o otwarciu naszych osobistych granic.
Jezus opuścił okolice Tyru i przez Sydon przyszedł nad Jezioro Galilejskie, przemierzając posiadłości Dekapolu. Przyprowadzili Mu głuchoniemego i prosili Go, żeby położył na niego rękę. On wziął go na bok, z dala od tłumu, włożył palce w jego uszy i śliną dotknął mu języka; a spojrzawszy w niebo, westchnął i rzekł do niego: „Effatha”, to znaczy: Otwórz się. Zaraz otworzyły się jego uszy, więzy języka się rozwiązały i mógł prawidłowo mówić. Jezus przykazał im, żeby nikomu nie mówili. Lecz im bardziej przykazywał, tym gorliwiej to rozgłaszali. I przepełnieni zdumieniem mówili: „Dobrze wszystko uczynił. Nawet głuchym słuch przywraca i niemym mowę”.
Jeśli chodzi o dzisiejszą Ewangelię, mam dwa przemyślenia.
Pierwsze dotyczy uzdrowienia głuchoniemego. Uzdrowienia które – według mnie – Jezusowi nie wyszło. Odnoszę po prostu wrażenie, że ten cud miał wydarzyć się chwilę wcześniej.
Naprowadziły mnie na to dwie rzeczy. Pierwsza, to reakcja głuchoniemego na to, co zrobił Jezus. Wydaje mi się, że trudno zachować kamienną twarz, gdy ktoś obcy przytrzymuje Ci głowę za uszy i pluje w twarz (a dokładnie tak od strony technicznej wygląda dla mnie to uzdrowienie). Można nie móc nic powiedzieć, ale chyba każdy w takiej sytuacji zacząłby się wyrywać, szarpać, rzucił na Jezusa albo zrobił coś podobnego. Święty Marek nie wspomniał o żadnej reakcji uzdrawianego, więc zakładam, że nic się tam nie wydarzyło – po prostu głuchoniemy dalej stał przed Jezusem i tępo na niego patrzył.
Myślę, że zdziwiło to trochę nawet samego Jezusa – i Jego reakcja jest właśnie drugą wskazówką co do tego, że pod względem fizjologiczno-medycznym uzdrowił już tego człowieka i spodziewał się zobaczyć tego efekty. A ponieważ ich nie było, Jezus popatrzył w niebo i westchnął. Wiem, że często takie stwierdzenie oznacza jakąś formę modlitwy, ale chciałbym przylgnąć do dosłownego znaczenia – święty Marek to nie Jan, więc pisze raczej krótko i konkretnie.
Wydaje mi się, że głuchoniemy naprawdę został uzdrowiony w momencie oplucia. A ponieważ w ogóle na to nie zareagował Jezus zobaczył, że wcale nie brak słuchu i mowy był prawdziwym problemem tego człowieka. Gość po prostu naprawdę nie chciał z nikim rozmawiać. Był zamknięty na innych i totalnie zobojętniały na to, co dzieje się dookoła. I to westchnięcie Jezusa jest według mnie reakcją w stylu „Ej, gościu! Musisz przede wszystkim przestać dusić wszystko w sobie i wyjść do innych!”. Dlatego do uzdrowienia Jezus musiał dołożyć dwa słowa: „otwórz się”. I wtedy uzdrowiony mógł skorzystać z tego, że już mówi i słyszy.
Wniosek z tego odrobinę przydługiego wywodu? W zeszłym tygodniu Ewangelia przypominała, że każdy grzech rodzi się w naszym wnętrzu. Dzisiejszy fragment traktuję przypomnienie jednej z fundamentalnych rzeczy dla każdego operatora: większość naszych ograniczeń siedzi w nas. Blokujemy siebie tak, jak ten uzdrowiony, który nie umiał wydusić słowa pomimo rozwiązanego języka. Dlatego każdy kandydat na operatora musi w trakcie selekcji poznać, gdzie są jego granice fizyczne i psychiczne – i jak daleko może jeszcze poza nie wyjść. Świetnie podsumował to były SEALs, Michael Stull:
BUD/S ma otworzyć Twój umysł na możliwości Twojego ciała.
I nawet znowu pojawiło się tutaj słowo „otworzyć”!.
Task do odtikowania z tego fragmentu: poszukaj dzisiaj w sobie tych obszarów, w których sam siebie ograniczasz. Może blokadą jest dla Ciebie trzydziesta pompka, zagadanie do kogoś z innego działu przy ekspresie do kawy w pracy albo napisanie komentarza w internecie. Zastanów się, czy faktycznie próbowałeś już sam wybadać, gdzie jest ta granica i przekroczyć ją. Jeśli nie – czas zorganizować sobie selekcję w tym zakresie! A jeśli wiesz, że naprawdę sam tego nie przeskoczysz – po prostu poproś Boga, żeby Cię wreszcie otworzył.
Drugie przemyślenie dotyczy tego, co działo się w okolicach Dekapolu już po uzdrowieniu:
Jezus przykazał im, żeby nikomu nie mówili. Lecz im bardziej przykazywał, tym gorliwiej to rozgłaszali.
To opis oczywistej dla każdego chemika reguły przekory (La Chaterliera-Brauna, jeśli chcesz zabłysnąć elokwencją w towarzystwie). I krótka piłka – co jakiś czas przez debatę publiczną – czy to w wielkim świecie, czy po prostu w internecie na forach – przetacza się wielkie „halo”, że Kościół nie powinien się wypowiadać w tej czy innej kwestii. Może w ten sposób Bóg po prostu próbuje nam zasygnalizować, że za mało mówimy o Nim i Jego cudach?
To pierwszy wpis po przerwie wakacyjnej. Jeśli nie chcesz przegapić mojej dalszej reaktywacji – zapraszam Cię na newsletter. Powiadomię Cię o każdym nowym wpisie, czasem napiszę o czymś, co mnie szczególnie zaciekawiło… za to gwarantuję, że nie będę Cię spamował, bo nie mam po co.