Rozciągnięty i nie-pociągnięty
Niedługo minie 10 lat, od kiedy postawiłem tego bloga. Pomyślałem że to dobra okazja, żeby wrócić do tematu, który mocno eksplorowałem w początkach pisania: osobistej produktywności. Pokażę Ci, czego pod tym względem się nauczyłem przez ten czas, co potwierdziłem jako skuteczne, co odrzuciłem. Zrobimy taki powrót do przyszlości – bo w końcu chodzi o czas.
Wiem, temat jest obracany pod różnymi nazwami dosłownie wszędzie. I, przyjmując standard rynkowy, w tym momencie powinienem podać Ci przykład pokazujący, jak to dzięki swojej wiedzy i wypracowanemu systemowi ogarnąłem coś niesamowitego. A więc…
Narracja będzie inna, niż wszędzie
A więc ja przyjmę standard świętego Pawła (2 Kor 12, 9) i
będę się chlubił z moich słabości.
Nie mylić ze „z moich słabości, które pokonałem”. Wezmę na warsztat główny powód, dla którego na blogu widzisz tak mało nowych tekstów. Ale nie pójdę w banał: nie będzie to ani „nie mam czasu”, ani „nie wyrabiam”.
Bo życie jest podróżą
Ostatnio częściej podróżuję pociągiem i właśnie kolej wykorzystam do ilustracji, o co chodzi. Gdy na peron podjeżdża Pendolino, które ma mnie zabrać na przykład do Warszawy, w kabinie „z przodu” siedzi maszynista, który decyduje, kiedy pociąg ma jechać (i z jaką szybkością), a kiedy się zatrzymać. Do tego steruje masą rzeczy, których pewnie nie jestem świadomy, a które są ważne, aby pociąg przejechał z punktu A do punktu B jak w rasowym zadaniu z podręcznika do fizyki w podstawówce.
I to jest „szybka ścieżka” produktywności, o której zwykle się mówi. Wiesz, że jesteś w punkcie A i chcesz dostać się do punktu B, wsadzasz motywację za stery i pozwalasz prowadzić jej swój pociąg.
W klasycznym podejściu możesz też przeczytać, że w pewnym momencie motywacji Ci zabraknie. Czyli tachograf (pociągi chyba też mają tachografy, prawda?) się skończy i maszynista będzie musiał iść do domu się przespać.
Chociaż nie, nawet to nie jest dobrą analogią, bo nadal jest to coś zewnętrznego w stosunku do niego.
Więc koniec motywacji to po prostu sytuacja, gdy w trasie maszynista stwierdza „Rzucam to i idę w Bieszczady”, zatrzymuje pociąg, wychodzi i tyle go widziałeś.
Brzmi nieprawdopodobnie? Tak. Jasne, że nie jest to niemożliwe, ale raczej jest to mega rzadka sytuacja.
I myślę, że dokładnie tak samo rzadko zdarza się, że komuś z nas naprawdę skończy się motywacja.
To dlaczego nie dojeżdżam do punktu B?
Dlaczego? Patrząc na moje blogowanie: bo jak tylko zacząłem pisać wstępniak do tego wpisu na zasadzie „kilka słów i idę spać”, to doszedłem w tym momencie do 2500 znaków – więcej, niż 10 lat temu narzucałem sobie jako objętość całego wpisu. A dopiero zacząłem snuć swoją opowieść. Patrząc na to: nie mam podstaw żeby powiedzieć, że nie chce mi się pisać i że gdziekolwiek na drodze blogera zabrakło mi motywacji.
Prawdziwym problemem jest to, że takie Pendolino ma kabinę motorniczego z obydwu stron. I chociaż mam głęboką nadzieję, że wbudowane systemy pozwalają w danym momencie kontrolować pociąg tylko z jednej z nich (wybaczcie moją ignorancję w temacie pociągów), to problem z moją motywacją jest taki, że w obydwu kabinach siedzą maszyniści, którzyy chcą jechać „do przodu” według siebie. A, zgodnie z zasadami dynamiki Newtona, jeśli siły działające na ciało równoważą się i jest ono w spoczynku, to ciało w tym spoczynku pozostanie.
Oczywiście, w moim przypadku maszynistów przez ostatnie pół roku było o wiele więcej, niż dwóch. Pod kątem bloga, nie grzebiąc za dużo w pamięci, chciałem:
- pisać nowe wpisy,
- zaplanować, co w ogóle z tym blogiem chcę zrobić i jak go sensownie prowadzić,
- zmienić dostawcę hostingu,
- poszukać edytora, w którym będzie mi się wygodniej pisało,
- wymyślić sensowną strategię regularnego pisania na Facebooku i Twitterze (czy tam X-sie),
- ustalić, co zrobić z grupą na Facebooku,
- skonfigurować stronę tak, żeby zapewniała maksymalną prywatność czytającym (a więc i Tobie).
I to wszystko tylko w sprawie blogowania, które nie jest moim głównym zajęciem! Ciągnęło (i nadal ciągnie) mnie w tyle różnych kierunków, że nie mogłem się w żadnym z nich konkretnie ruszyć.
Jeśli śledzisz mnie od początku tego bloga (lub Wydawnictwo RTCK, które niezmiennie polecam – link niesponsorowany), możesz kojarzyć, że takiego podejścia nauczyłem się z konferencji „Pociąg wniebowzięty” Fabiana Błaszkiewicza (ówczesnego Jezuity, nagranie chyba już niedostępne w sklepach). Więc pomysł nie jest mój, ale od 10 lat co jakiś czas na nowy – i już wybitnie mój – sposób odczuwam ten efekt w swoim życiu.
A co, jeśli po prostu mam za dużo na głowie?
Stan, o którym piszę, bardzo łatwo jest pomylić z przeciążeniem pracą – tym, co przeżywasz, gdy masz do zrobienia więcej, niż możesz zrealizować w dostępnym czasie. Pamiętaj jednak, że to dwie zupełnie osobne rzeczy.
Znowu zilustruję to swoją historią: jako że blog to jeden z moich sposobów na spędzanie czasu wolnego, nie mogę powiedzieć, żebym miał do zrobienia za dużo. Nie trzymają mnie też żadne terminy, w których miałbym się zmieścić. Mogę jedynie powiedzieć, że chcę zająć się rzeczami, o których wspomniałem wyżej. I właśnie: jeśli pojawia się słowo „chcę”, to przecież ewidentnie chodzi o motywację. Właśnie taki punkt odniesienia Ci polecam: zawalenie pracą jest wtedy, gdy dużo rzeczy musisz. Jeśli dużo rzeczy chcesz, to jest to zawalenie motywacją.
Co zrobić, jak żyć?
Jak sobie z tym radzić? Znowu będę po prostu szczery: nie wiem. Jakbym wiedział, to ten wpis pewnie nigdy by nie powstał albo byłby tak daleko w natłoku nowych publikacji, że byś go nie zauważył na stronie (z tego miejsca szczególnie dziękuję tym, którzy odbierają mój newsletter i dzięki temu nie muszą się zastanawiać, czy opublikowałem coś nowego – pod wpisem znajdziesz okienko pozwalające dołączyć do tego grona).
Myślę, że na nadmiar motywacji nie ma jednego ostatecznego rozwiązania. Dopóki żyjesz, będziesz się z nim mierzył. Jak wspomniałem – u mnie za każdy razem objawia się on trochę inaczej, więc zawsze muszę szukać nowych sposobów, żeby sobie z nim poradzić. Każdy ze sposobów, który opracowałem, działa przez jakiś czas, a potem przestaje. I chyba tak powinno być – w końcu skoro się zmieniam, to nie ma żadnego rozwiązania, które będzie działało u mnie do końca życia. A opisanie moich metod z przeszłości to temat na osobny wpis, bo ten nie miał być o nich.
Dzisiaj naprawdę chcę Ci zostawić jedną myśl: jeśli czasem czujesz, że brakuje Ci motywacji przyjrzyj się temu i sprawdź, czy tak naprawdę nie masz jej za dużo. Że tak naprawdę motywacja rozrywa Cię na wszystkie strony i przez to nie możesz ruszyć do przodu (jakkolwiek ten „przód” zdefiniujesz). Tylko pamiętaj: to, że zauważyłem to u siebie wcale nie znaczy, że u Ciebie też tak musi być! Możesz śmiało powiedzieć, że u Ciebie to zupełnie co innego i będzie to zupełnie w porządku – pod warunkiem, że będziesz z sobą szczery.
Mam nadzieję, że ten wpis pokazał Ci jeden z mechanizmów „braku” motywacji, jaki możesz u siebie spotkać, a przemyślenie tematu pozwoli Ci lepiej zrozumieć samego siebie. Ja będę teraz walczył z tym, że ciągnie mnie do opisania wielu tematów (zupełnie serio – tylko na dysku mam rozpoczętych kilkanaście szkiców wpisów, a pewnie liczba doszłaby do -dziesiąt, gdybym przeszukał archiwalne katalogi), żeby niedługo opublikować następny. Możesz teraz zapisać się na newsletter, żeby powiadomienie trafiło do Twojej skrzynki od razu, gdy tylko coś nowego pojawi się na stronie.